Recenzja gry24 września 2009, 13:56
autor: Łukasz Kendryna
Oceń grę
Kompleksy budowlane, wieże, posterunki kontrolne czy mury obronne - w Red Faction: Guerrilla nic nie stanie na Twojej drodze. Ale czy na pewno? Co bowiem z wymaganiami sprzętowymi i sterowaniem? Sprawdziliśmy to w wersji gry na PC.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Od redakcji: recenzja bazuje na brytyjskiej wersji gry, niestety polska wersja Red Faction: Guerilla pozbawiona jest dodatku Demons of the Badlands.
Blisko cztery miesiące – tyle czasu właściciele komputerów osobistych musieli czekać, aby Red Faction: Guerrilla trafiła na ich platformę. Czy twórcy zdołali zadośćuczynić zniecierpliwionym? Czy cokolwiek jest w stanie wynagrodzić wakacje bez wszechobecnej destrukcji? Otóż nie! Wizyta na powierzchni Czerwonej Planety dostarcza tyle przyjemności i nieskrępowanej zabawy, że żadne dodatki nie rekompensują zaistniałych opóźnień. W tym jednak przypadku niewystarczająca ilość rozszerzeń świadczy wyłącznie o sile tytułu.
Wersja gry, która trafiła do graczy komputerowych, poza paroma dodatkami, jest zwykłym portem odsłon wydanych na konsole. Oznacza to nic innego, jak przeniesienie zawartości gry bez jakichkolwiek zmian. Gracze otrzymali ten sam tytuł, z identycznymi wadami i zaletami. Z tego też powodu niniejsza recenzja jest wyłącznie uzupełnieniem materiału Von Zaya, który wziął tytuł pod lupę wraz z premierą edycji konsolowych. Nacisk położyłem na kwestie związane ze sterowaniem i wymaganiami sprzętowymi, tak ważnymi dla wersji pecetowych.
Surowość Marsa w pełnej okazałości.
Mniej wtajemniczonym przypomnę, że wcielamy się w Aleca Masona (wbrew nazwisku nie ma on żadnych związków z wolnomularstwem), nieszczęśnika, który niedługo po wylądowaniu na powierzchni Marsa traci brata z rąk organizacji EDF. Earth Defense Force, gdyż tak brzmi jej pełna nazwa, jest strukturą militarną, pełniącą kontrolę w sześciu marsjańskich sektorach, nie stroniąc przy tym od siania terroru. Alec, pomimo niechęci do udziału w konflikcie, zostaje do niego wciągnięty, wstępując w szeregi tytułowej partyzantki. Cała reszta to lawina zdarzeń, mniej lub bardziej powiązanych z szerzeniem destrukcji i chaosu.
Chcąc ukończyć grę, jesteśmy zobowiązani do wyswobodzenia sześciu sektorów, opanowanych przez siły EDF. Abyśmy mogli tego dokonać, twórcy udostępnili szereg misji wraz z zadaniami pobocznymi. Przed przyjęciem nowych zleceń należy odpowiednio osłabić nieprzyjaciela. W tym celu likwidujemy wrogie bazy przy akompaniamencie eksplozji i świszczących kul, przejmujemy przesyłki, niszczymy billboardy propagandowe czy uwalniamy towarzyszy broni. Sposobów jest sporo, a wszystkie równie intensywne i grywalne. Zaminowanie drogi, do której zbliża się konwój, odpalenie ładunków i zaskoczenie nieprzyjaciół to czysta przyjemność. Zadania główne swoim rozmachem i esencjonalnością robią jeszcze większe wrażenie, szkoda tylko, że jest ich tak niewiele.
W przypadku wersji komputerowych i przenoszenia gier z konsol sterowanie to kwestia, która budzi najwięcej obaw. Pamiętacie niedorzeczne sterowanie w czwartej odsłonie Resident Evil i brak możliwości celowania przy pomocy myszki? Podobne niedociągnięcia potrafią zabić nawet największy potencjał gry. Na szczęście możecie odetchnąć z ulgą, gdyż Red Faction: Guerrilla pod tym względem wypada całkiem nieźle. Osoby odpowiedzialne za port spisały się na piątkę. Nie próbując innowacyjnych rozwiązań, zaproponowały znany i lubiany standard. Do dyspozycji mamy WSAD, strzelanie za pomocą myszki (z pełnym uwzględnieniem scrollowania), Shift do sprintu czy klawisze numeryczne do zmiany oręża. Doświadczony gracz z miejsca się tu odnajdzie, bez konieczności korzystania z samouczka. Wszystko jest po prostu na swoim miejscu. Ponadto ci, którzy mają w zwyczaju zmieniać ustawienia domyślne, otrzymali taką możliwość. Sam z niej skorzystałem, przenosząc uderzenie bronią z PPM pod klawisz F, a w jego miejsce na myszce lokując przybliżenie celownika.
Kwestie związane z wymaganiami sprzętowymi niestety nie wypadają tak dobrze jak te dotyczące sterowania. Aby móc cieszyć się oprawą wizualną na poziomie podobnym do tego z konsol (czy nawet lepszym), niezbędne są mocne podzespoły. W przypadku zwykłego eksplorowania powierzchni planety posiadany przeze mnie sprzęt radził sobie całkiem dobrze. Dwuletni komputer (należący już przecież do starszego pokolenia) pozwolił mi cieszyć się przyzwoicie estetyczną oprawą, z brakiem anti-aliasingu i „miękkich” cieni. Niestety, podczas akcji, która często wiąże się z uwzględnieniem kilku pojazdów, kilkudziesięciu – sterowanych przez komputer – postaci i przede wszystkim mnóstwa odłamków z rozpadających się budynków, dochodzi do drastycznych spadków płynności. Niekiedy do stopnia, w którym jedna sekunda, odpowiada jednej klatce (ot, klasyczny pokaz slajdów). Podobne problemy związane ze spadkiem wydajności, gdy dokonujemy ogromnych zniszczeń, pojawiły się na dużo mocniejszym redakcyjnym komputerze. Spełnianie rekomendowanych przez producenta wymagań nie umożliwia zatem wykorzystania pełnego potencjału drzemiącego w silniku graficznym. Aby tego dokonać, należy wejść w posiadanie sprzętu z najwyższej półki. Na pocieszenie dodam, że gra została wyposażona w elastyczny modyfikator ustawień graficznych i osoby ze słabszym sprzętem nie powinny mięć problemów z uruchomieniem programu.
Demons of the Badlands – nowy rozdział kampanii.
Gracze komputerowi jako rekompensatę za cztery miesiące oczekiwań otrzymali szereg dodatków. Warto dodać, że ich posiadanie w przypadku konsol wymagało wcześniejszego uiszczenia opłaty. W ten sposób rozgrywki wieloosobowe wzbogaciły się o sześć nowych map i dwa nowe tryby rozgrywki: bagman i team bagman. Ponadto w grze znalazło się DLC zatytułowane Demons of the Badlands, dodatkowy rozdział kampanii dla pojedynczego gracza, fabularnie będący prequelem dla zmagań z wersji bez rozszerzenia.
Uruchamiając ów dodatek, przenosimy się do sektora Mariner Valley na trzy lata przed wydarzeniami znanymi z podstawowej kampanii. Główną bohaterką jest Samanya (biorąca również udział w dalszych przygodach), która – będąc otoczona przez tajemniczych Marauderów – rozpoczyna walkę z EDF. Fabularnie dodatek utrzymuje poziom podstawowej wersji. Ilość scenek przerywnikowych jest znikoma, a dialogów tu jak na lekarstwo. Jedynie nasza heroina zdaje się być odrobię bardziej wyrazistą postacią w stosunku do Aleca Masona.
Pomimo że dodatek jest prequelem, odradzam rozpoczęcie rozgrywki właśnie od niego. Pomijając fakt braku samouczka, jest on o wiele trudniejszy od początkowych zmagań w podstawowej kampanii. Misje są znacznie bardziej złożone, a główna bohaterka lepiej rozwinięta. Rozpoczynając zabawę z Demons of the Badlands, możemy spowodować, że początkowe etapy z podstawowej kampanii wydadzą się zwyczajnie nudne. Zdecydowanie lepszym pomysłem jest potraktowanie dodatku jako uzupełnienia historii już po ukończeniu głównego wątku fabularnego. Szczególnie że kryje on parę interesujących smaczków.
Destrukcja, czyli esencja rozgrywki.
Wśród nowości, jakie oferuje, znajdują się dodatkowe pojazdy i broń, wyglądem przypominające te charakterystyczne dla ludu Marauderów. Nie jest to może coś specjalnego, szczególnie że większość posiada podobne odpowiedniki w wersji podstawowej, jednak fani powinni być usatysfakcjonowani. Do naszej dyspozycji oddano również trzy główne zadania, których ukończenie wymaga nie tylko sporo czasu, ale i wysiłku. Ponadto, co tu dużo mówić, dodatek oferuje kolejne godziny wyśmienitej zabawy, pozwalając na destrukcję następnych budowli i pojazdów.
Pomimo blisko czteromiesięcznego opóźnienia Red Faction: Guerrilla nie traci na wigorze. Początek sezonu świątecznego i związany z tym wysyp głośnych premier nie sprawi, że recenzowany tytuł zagubi się w tłumie. Guerrilla posiada bowiem ważną, o ile nie najważniejszą zaletę – oryginalność. Żaden tytuł, dostępny czy zapowiedziany na najbliższe miesiące, nie dostarczy podobnych przeżyć. Jeśli tylko posiadasz mocny sprzęt bądź nie zależy Ci na najwyższych ustawieniach graficznych, powinieneś zainteresować się nim bliżej. Polecam.
Łukasz „Crash” Kendryna
PLUSY:
- standardowe i – co się z tym wiąże – wygodne sterowanie;
- opcja dostosowania oprawy graficznej do możliwości komputera;
- przyzwoita oprawa graficzna nawet na niższych ustawieniach.
MINUSY:
- wysokie wymagania sprzętowe w przypadku maksymalnych ustawień graficznych;
- spadki wydajności podczas destrukcji otoczenia, nawet na mocnych maszynach.